Do kin w Polsce weszła właśnie nowa produkcja wytwórni Warner Bros. Pt. „Król Artur: Legenda Miecza” w reżyserii Guya Ritchiego. Brtytyjski reżyser porzucił Londyn, by w Hollywood rozpocząć swój romans z filmem na trochę szerszych wodach. Wiadomo, to Hollywood. Zabrał ze sobą jednak swój charakterystyczny sposób patrzenia na ludzi i historie, co można zaobserwować choćby już w Sherlocku Holmesie. Mając na względzie, że oryginalny Holmes to flegmatyk rozwiązujący zagadki w zaciszu swego londyńskiego mieszkania, to filmowy Holmes jest zawadiakom, który bierze udział w nielegalnych pojedynkach na pięści.
Skoro udało się z wielkim sukcesem „przerobić” brytyjskiego flegmtyka w pełnego tajemnic i niespodzianek aktywnego geniusza, to dlaczego nie można by tak pobawić się postacią innego, ikonicznego bohatera z Wysp. Króla Artura. I tak właśnie powstał „Król Artur: Legenda Miecza”. Trochę namieszano w postaci samego Artura, pominięto Merlina, związek przyszłego króla z piękną Ginewrą. Nie wolno jednak od razu skazywać filmu na porażkę. Wręcz przeciwnie. Ciekawie przedstawiono koncepcję przyszłego króla.
Artur, jako dziecko, był świadkiem śmierci swoich rodziców. Udało mu się uciec. Odnalazły go i zaopiekowały się nim prostytutki z jednego z domów publicznych w Londinium. Tam dorastał, wychowywany przez twarde prawa ulicy. Uczył się sztuki walki od tutejszego Chińczyka, zwanego Georgem. Kiedy zrządzeniem losu trafia przed głaz mający w sobie wbity legendarny miecz, Exlacibur, uda się go wyciągnąć. Od tej pory jego życie zmienia się o 180 stopni.
Film jest brawurowym obrazem bitew, potyczek i bójek. Z jednej strony to obraz przypominający komedię gangsterską, z drugiej film fantasy z magią, baśniowymi bestiami i rycerzami w zbrojach. Na kilka słów zasługuje praca kamery oraz muzyka. Obraz kręcony był w sposób tradycyjny oraz dynamiczny – łączenie szybkiego i spowolnionego obrazu dawało ciekawe efekty. Do tego wprowadzono elementy kamery aktywnej, jakby przyczepionej do głów bohaterów, dającej ciekawą perspektywę.
Muzyka jest niezwykłym połączeniem starej, tradycyjnej muzyki celtyckiej, a raczej jej elementów, z nowoczesnym brzmieniem i aranżacją. Mocny bit przeplata się z delikatnymi instrumentami Celtów. Świetnie dobrane tempo, ilustrujące dynamizm obrazu, śmiało może pretendować do miana najlepszego soundtracku tego roku.
Jeśli ktoś wybiera się na ten film, bo chce zobaczyć tradycyjną legendę o królu Arturze, to się rozczaruje. Obraz Ritchiego jest ciekawym eksperymentem, który ma przynieść wiele dolarów do kasy Warner Bros. I tak się może stać. To film pokazujący sposób na poradzenie sobie z dziecięcą traumą i dojrzewaniu do objęcia poważnego stanowiska (tu bycie królem), mierzenia się z własną przeszłością i przyszłością. Obraz wart zobaczenia.
Król Artur: legenda miecza
Czerwiec 30, 2017 by Rozalia
Kategoria: Literatura
Brak komentarzy »
Jeszcze nie skomentowano.