W oryginalnym tytule „I, Frankenstein”. Film był kręcony w Melbourne w Australii, swoją premierę miał 16 stycznia 2014 roku na świecie, a w Polsce osiem dni później. Film wyreżyserował Stuart Beattie, a scenariusz współtworzyli reżyser i Kevin Grevioux.O czym jest film? Nasz główny bohater – Adam, jak można się domyśleć – potwór Frankensteina, chodził sobie przez jakieś 200 lat po świecie, żyjąc samotnie i chowając się przed społeczeństwem. Jest on nadnaturalnie silny, szybki i wytrzymały – do tego zna sztuki walki.
Wyznaczył on sobie za cel obronę ludzkości przed istotami, które nie życzą ludziom dobrze. Niestety nasz główny bohater, wbrew swojej woli, zostaje uwikłany w walkę pomiędzy dwoma klanami nieśmiertelnych. Jest on kluczem do nieśmiertelności, jaki obie frakcje chcą odkryć, by móc stworzyć armię podobnych do Frankensteina istot.
Co to samego filmu jest on po prostu słaby. Niestety, takie są fakty i chyba nawet najwięksi fani Frankensteina będą zawiedzeni. Scenariusz jest jednym z najgorszych scenariuszy jakie ostatnio powstały. Obaj panowie odpowiedzialni za jego powstanie nie postarali się nic a nic. Ich wizja do mnie nie przemawia i chyba do większości widzów również. Zero spójności, bohaterowie bez polotu, zwroty akcji zostawiają wiele do życzenia, a dialogi i narracja są bardzo, ale to bardzo słabiutkie. Wydaje się, że nawet słabe scenariusze mogą być do zaakceptowania jeżeli chociaż trochę „trącają” humorem, żartem sytuacyjnym, jakąś zabawą konwencją, a tutaj niestety pozostaje tylko rozczarowanie. Fabuła filmy jest mało oryginalna, za bardzo nawiązująca do serii „Underworld”, za którą był odpowiedzialny nie kto inny jak właśnie Kevin Grevioux. Rolę Adama zagrał Aaron Eckhart, niestety nie bardzo mu to wyszło. Zagrał bezpłciowo i chyba za bardzo chciał się wczuć w rolę głównego bohatera. Oczywiście u boku każdego bohatera kina amerykańskiego musi stanąć piękna aktorka. Rola ta przypadła aktorce Yvonne Strahovski, która zagrała Terre Wassex, atrakcyjną panią naukowiec. Niestety w żaden sposób nie uratowało to produkcji, mimo usilnych starań panów odpowiedzialnych za film – miniówka podczas pracy w laboratorium (może trzeba było strać się bardziej?).
Kiedy wszystko zawodzi, należy postawić na efekty specjalne. Trzeba przyznać, że owszem były. Ale „łał” nie było. Na obecnym poziomie technologii jakie można wykorzystać do tworzenia efektów specjalnych, te z filmu Ja, Frankenstein wypadły blado. Żeby nie powiedzieć nędznie. Jeżeli ktoś ogląda filmy tylko dla efektów może nie będzie w 100% zawiedzony, ja niestety byłam. Czemu tak zepsuto w sumie niezłą historię? Tego nie wiem. Ja do tej pory myślałam, że film, który nie będzie wymagał ode mnie jakiegokolwiek wysiłku intelektualnego, nie posiadający rozbudowanej fabuły, jest trudno „popsuć” – cóż, myliłam się – to jest naprawdę proste.
Ja, Frankenstein
Maj 26, 2014 by Rozalia
Brak komentarzy »
Jeszcze nie skomentowano.