Druga część nowej trylogii Petera Jacksona, weszła na ekrany polskich kin 27 grudnia. Opowiada o dalszych losach młodego hobbita Bilbo, Bagginsa, który razem z krasnoludami i czarodziejem Gandalfem rusza na wyprawę do Samotnej Góry. Podróż ma na celu odzyskanie królestwa Ereboru utraconego przez krasnoludów, które przed laty zajęte zostało przez smoka.
W tej części Bilbo Baginns –odważny hobbit z Shire grany przez Martina Freemana, schodzi na dalszy plan w porównaniu do części pierwszej, także dużo rzadziej pojawią się sceny z Gandalfem.
Główny prym w filmie wiedzie, bowiem Thorin Dębowa Tarcza, którego zresztą świetnie zagrał Richard Armitage. Ciekawym, ale dość niewiarygodnym jest także wprowadzony wątek miłosny między Taurielią, a Kilim. Poznajemy także nowego bohatera Barda potomka królów Dale z miasta Esgaroth.
„Pustkowie Smauga” w porównaniu do części pierwszej Hobitta, ma bardziej dynamiczną akcję, rozwija się, bowiem ona zdecydowanie szybciej. Główni bohaterowie stają do walki zdecydowanie częściej, powodując, że film trzyma w napięciu. Oglądaniu filmu emocji dodaje także przepiękna sceneria, krajobrazów Nowej Zelandii, które widza przenoszą w świat baśni.
Film przepełniony jest dużą ilością efektów specjalnych, które w największym nasileniu występują w scenie konfrontacji głównych bohaterów z Smougem, która nie da się ukryć jest najlepszym momentem w filmie.
Opisując odczucia dotyczące filmu nie można zapomnieć o ścieżce dźwiękowej autorstwa Howarda Shore’a, a także piosenki finałowej filmu autorstwa Eda Sheerana.
Filmu tego jednak nie da się opisać słowami, jego po prostu trzeba obejrzeć by poczuć tą magię.